niedziela, 17 maja 2015

#1 One Shot: "Nowy etap w moim życiu!" cz.1

Oni - Para nastolatków. Tworzyli jedność. Przeżywali wzloty i upadki. Była to -    miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy byli razem, znikał ich smutek. Nie chcieli się rozstawać na minutę. Byli pewni, że będą mieć identyczne obrączki na palcu, gromadkę pięknych dzieci i zestarzeją się razem.
Wszystko zmieniło jedno Zdrada...
To On ją zdradził, to On sprawił, że cierpiała. Zrozpaczona kobieta w ciąży nie chciała wsparcia, wyjechała na drugi koniec świata. On z bólem i świadomością wie, że gdzieś żyje Ona i owoc ich miłości, którego płci jeszcze nie znał
                                                                                           TERAZ
On - Jego życie zmieniło się o 360 stopni. Od wyjazdu swojej ukochanej, zaczął topić smutki w alkoholu, stał się bezwzględnym, podłym, chamskim, bogatym człowiekiem. Niestety tylko niewielu wiedziało jak cierpiał, lecz z biegiem czasu, czyli dokładnych szesnastu lat, wszystko zniknęło. Teraz liczą się nastoletnie prostytutki, używki i pieniądze. Tylko tyle...
Ona - Jej życie również nie było piękne. Znalazła mieszkanie w Barcelonie, dostała nie najlepiej płatną pracę. Potem poznała Ezequiela, który nie okazał się być dobrym człowiekiem, jak na początku się wydawało. Bił ją, gwałcił, a ona bezradna nie mogła nic z tym zrobić. Próbowała uciec, ale na marne... Chciała dać swojemu dziecku najlepsze życie. Zoey, bo tak ma na imię jej córka, potrzebowała kochających i wspierających rodziców. Niestety tego nie dostała. Violetta zebrała wszystkie myśli - Leon, Ezequiel, Zoey! Kobietę to przerosło. Popełniła samobójstwo...
_____________________________________________________
Dziewczyna niechętnie wraca ze szkoły. Choć miała spore problemy z nauką i nauczycielami, to wolała siedzieć osiem godzin w szkole, niż pozostałe szesnaście w domu. Nienawidziła Ezequiela. Kilka razy próbował ją zgwałcić, na szczęście nigdy nie doszło de sedna, ponieważ broniła ją matka, która zawsze za to obrywała. Violetta była najważniejszą osobą w jej życiu. Nie miała poza nią nikogo, ojca nigdy nie znała, ponieważ matka nie miała zamiaru mówić cokolwiek o jej rodzicu. Dlatego Zoey nosi nazwisko Castillo. Dziewczyna wiedziała, że dla jej rodzicielki, to trudny temat i z tego powodu nastolatka nie zadręczała matki pytaniami o tatę. Choć zawsze chciała wiedzieć kim jest, jak wygląda, czy za nią tęskni...
Wchodzi do domu, panowała tam grobowa cisza. Myślała, że zastanie tam pijanego Ezequiela, lecz nie było go w domu. Matki również nie zauważyła. Weszła do swojego pokoju i rzuciła plecak na podłogę. Idąc do łazienki, zastała to, co zawróciło jej życie do góry nogami...
_____________________________________________________
Trzydziestotrzyletniego szatyna obudziły słoneczne promienie. Przeciągnął się i otworzył swoje zielone oczy. Spojrzawszy w bok, zauważył wstającą z łóżka siedemnastolatkę, z którą spędził ostatnią noc.
- Mam nadzieję, że Ci się podobało. - Powiedziała uwodzicielskim głosem.
- Może być, ale chętnie zatrzymam sobie Twój numer, Stephie. - Uśmiechnął się, po czym blondynka wyszła z jego wielkiej willi.
Leona Verdasa nie obchodziło to, że dziewczyna nie jest pełnoletnia. Dla niego liczył się tylko seks, nic więcej. Już kilka lat temu zapomniał o córce i narzeczonej. Może poroniła, może ma kogoś... Przez pierwsze lata myślał tylko o niej. Teraz ma to już gdzieś. Przecież to tylko jedna z wielu moich kobiet... Znajomi również wybili mu Violette z głowy, tylko i wyłącznie dla jego dobra. Ludmiła, Federico, Francesca i Marco myśleli, że znajdzie sobie kogoś innego i znowu będzie żył szczęśliwie. Niestety mężczyzna wybrał inną drogę. Leon poszedł do łazienki, wykąpał się, ogolił swój kilkudniowy zrost, wypił szybko kawę, zrobioną przez pomoc domową i wyszedł do swojej niesamowicie dobrze działającej firmy. Verdas jest milionerem, czyli innymi słowy, ma wszystko, czego zapragnie. Podeszła do niego jego asystentka Natalia.
- C-coś pod-dać sz-szefie? - Bardzo bała się Leona. Szatyn był bezuczuciowy i chamski. Natalia była na każde jego zawołanie. Czasami wykonywała pracę, która należy do niego, ale cóż mogła zrobić. Zielonooki płacił jej naprawdę sporo.
- Przynieś do gabinetu kawę z mlekiem. - Warknął na nią.
- Pr-rosze P-a-ana... Nie z-za dużo tek k-kawy? - Zapytała się lekko przestraszona.
- Czy ktoś Cię pytał o zdanie! - Bardzo głośno krzyknął, po czym mocno uderzył swoją asystenkę w twarz. Z jej oczu poleciało kilka łez i szybkim krokiem ruszyła wykonać polecenie swojego szefa.
Leon wiedział, że jest okropny. Nienawidził siebie, ale wyżywanie się na bezbronnych osobach pomagało mu. Czuł się panem świata, czuł, że może wszystko...
_______________________________________________________
Pogrzeb jej matki. Dzień w którym wylała największą ilość łez, zaraz po tym, jak zastała najważniejszą osobę w swoim życiu w wannie...
Z jej wątłej ręki kapała świeża krew, a Zoey zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak mogła.
- Mamo! Dlaczego to zrobiłaś? Nie mam teraz nikogo! Rozumiesz? Nikogo!
Wtedy usłyszała kroki, był to Ezequiel, który wściekły wezwał pogotowie. Ale nie dało się nic z tym zrobić...

Ten dzień utkwi w jej pamięci do końca życia. Na pogrzebie była tylko ona. W Barcelonie jej matka nie miała żadnych znajomych, a Ezequiel zapewne się upił... U kogo ona teraz zostanie? To pytanie krąży jej w myślach. Z byłym facetem jej matki nie wytrzyma, nie ma żadnej rodziny... A może warto zrobić, to co zrobiła mama?
Położyła ostatnią różę na grobie Violetty. Postanowiła pójść do domu i poukładać sobie w głowie. W końcu nie wie, co ma ze sobą zrobić.
W domu zastała kompletnie pijanego Ezequiela.
- Gdzie byłaś? - Bełkotał, nie spuszczając wzroku z telewizora.
- Na pogrzebie mamy... - Powiedziała bardzo cicho.
- Dobrze, że ta suka umarła! - Wykrzyknął tak, jakby mówił to sam do siebie, po czym zasnął. Zoey poszła do swojego pokoju, aby wypłakać się w poduszkę. Naglę zauważyła kawałek urwanego papieru obok koszu w jej pokoju. Podniosła kartkę, aby ją wyrzucić, ale odruchowo przeczytała, co zostało na niej napisane.
                                                                                            Kochana Córeczko!
Bardzo Cię przepraszam, że to zrobiłam. Nie powinnam Cię zostawiać, ale już nie   mogę wytrzymać. Proszę Cię, nie postępuj tak, jak ja! Jesteś silna, w przeciwieństwie do mnie... Przed śmiercią postanowiłam napisać Ci ten list, ponieważ chcę abyś wiedziała, że zawszę będę z tobą w sercu i  to, że nie ma mnie na świecie, nie znaczy, że nigdy Cię nie kochałam. Chcę żebyś skontaktowała się ze swoim prawdziwym ojcem. Dopiero teraz chcę Ci to wyznać. Więc... Mieszka w Buenos Aires... Nazywa się...
Dalsza część list listu została najprawdopodobniej urwana. Mój ojciec? Buenos Aires? Muszę wyjechać! Nastolatka była zdruzgotana, ale przez to, że kawałek kartki zniknął może już nie znaleźć taty. Ale wie w jakim mieście mieszka. To już jest połowa sukcesu. Jednak Zoey boi się, że nie będzie chciał jej poznać, że może nie wie o jej istnieniu, że jej nie uwierzy... Ale w stolicy Argentyny jest wiele mężczyzn, niby skąd ma wiedzieć, który jest jej rodzicem? A może go pozna? Wie, że nie może się poddać. To jej ostatnia szansa. Po chwili poszła do łazienki, spojrzała na stłuczone lustro. Spoglądała długo w swoje odbicie. Patrzyła na każdy kawałek jej chudego, trupiobladego ciała, jej duże, zielone oczy, jej mały, szczupły, lekko zakrzywiony nosek, na którym można było zauważyć kilka piegów, jej gęsto rozłożone, ciemne brwi, jej długie, rozpuszczone, brązowe włosy, jej blade dłonie z pomalowanymi na czarno paznokciami, jej wiecznie rumiane policzki, jej ciemno malinowe, niewielkie usta... Ubrana była w długi sweter, spódniczkę sięgającą do połowy ud, podkolanówki i martensy. Wszystko koloru czarnego. Dziewczyna po długiej chwili myślenia, sięgnęła po czarna, skórzaną torebkę i spakowała do niej telefon, pieniądze oraz kurtkę. Kiedy chciała wybiec z mieszkania poczuła ręce, które silnie obejmowały jej talie. Wręcz ściskały jej biodra.
- Nigdzie się nie wybierasz! - Krzyknął były facet jej matki, którego tak bardzo nienawidziła. Czuła, że serce bije jej mocniej. Bardzo się bała. - Zabawimy się, kotku! - Dziewczyna, wykorzystała to, że mężczyzna był pijany i kopnęła go, z całej siły w krocze. - Jeszcze tego pożałujesz! Nigdy nie znajdziesz ojca! Nigdy! - Przerażona nastolatka wybiegła z kamienicy i szybkim krokiem podążała przed siebie. Czyli Ezequiel wie, kto jest moim ojcem... Wiedziała, że on  nigdy jej tego nie powie. Teraz nie wiedziała gdzie ma iść, aż nasunęła się jej pewna myśl. Carmen... Jej dwudziestoletnia przyjaciółka. To jedyna osoba, która wie o jej sytuacji, z resztą sama miała bardzo podobną, a nawet gorszą. 
Brunetka zapukała do drzwi mieszkania swojej przyjaciółka, ta kiedy je otworzyła, bez słowa przytuliła Zoey.
- Tak mi przykro... - Powiedziała Carmen ze łzami w oczach mając na myśli matkę swojej przyjaciółki.  - Była taka dobra... - Nie dokończyła, ponieważ zielonooka podała jej list samobójczy Violetty.
- Czytaj... - Carmen z wytrzeszczonymi oczami, czytała każdy fragment teksu.
- O mój boże, Zoey! Musisz wyjechać do Argentyny! - Dziewczyna westchnęła głośno i spojrzała się na przyjaciółkę pytającym wzrokiem. - Słuchaj, załatwię Ci fałszywy paszport, a masz jakieś pieniądze?
- Tak, mam wszystkie swoje oszczędności... Starczy mi na lot do Buenos Aires, ale jak ja tam sobie dam radę? - Brunetka nie wierzyła w szczęście, że odnajdzie swojego ojca, pierwszego dnia w Buenos Aires. Musi się gdzieś zatrzymać.
- Mam kilku znajomych w Buenos Aires. Mają mieszkanie, ale mówię Ci od razu, że nie jest to żaden pięciogwiazdkowy hotel. Napiszę do kolegi, żeby Cię odebrał z lotniska. - Zoey podarowała Carmen uśmiech i uścisnęła ją najmocniej, jak mogła.
- Tak bardzo Ci dziękuję! Co ja bym bez Ciebie zrobiła? - Z ich oczu poleciało kilka łez, które nawzajem sobie starły.
- W końcu jesteśmy, jak siostry! Kocham Cię!
- Ja Ciebie też!
____________________________________________________________
Zoey właśnie siedzi w samolocie. Nie może się doczekać, aż maszyna, którą nienawidziła się przemieszczać, wreszcie wyląduję. Okropnie jej się nudziło. Nie było tam nikogo, kogo by znała. Jedynie w Argentynie pozna kolegów swojej przyjaciółki. Są to studenci lub niewiele zarabiające osoby, które mieszkają w jednej kawalerce. Nie brzmi to ciekawie, ale dziewczyna jest przyzwyczajona do gorszych rzeczy. Po chwili namysłów, brunetka odpłynęła do krainy morfeusza.
____________________________________________________________
Obudziło ją lekkie szturchnięcie w ramię.
- Proszę się obudzić... Zaraz lądujemy. - Usłyszała cichy głos mężczyzny siedzącego obok niej.
- A... Tak, dziękuję. - Odpowiedziała chłodno.
Kiedy samolot już wylądował, Zoey miała szukać wzrokiem dwudziestokilkuletniego, niskiego bruneta. Kiedy znalazła osobę pasującą do opisu, podeszła do niego.
- Ty jesteś Maxi? - Zapytała się grzecznie, bo równie dobrze mogłaby być to pomyłka.
- Tak! A ty zapewne Zoey? Miło mi Cię poznać. - Wyciągnął w jej stronę rękę. Dziewczyna z lekkim zawahaniem ją uścisnęła. Brunetka nie ufała ludziom, ale miała inne wyjście? Po chwili wzięła swoją torebkę i walizkę z pożyczonymi od Carmen ubraniami. Dziewczyna i chłopak wsiedli do jego samochodu. Podróżowali godzinę. Dzielnica, w której się znajdowali, to zwykłe blokowisko, budynki były bardzo wysokie oraz szare. W okół nich nie widniała żadna roślina, jedynie ledwo żywe, uschnięte już drzewo. Ulica nie wyglądała tak przerażająca, ze względu na piękną pogodę. Deszcz, chłód, czy zimny wiatr w Argentynie był rzadkością. Niestety w budynku nie było windy, dlatego Maxi i Zoey musieli przejść na ósme piętro schodami, chłopakowi utrudniało to, że miał w rękach walizki swojej nowej współlokatorki, które tak bardzo chciał nosić. Cóż, męska duma nie pozwalała mu młodej damie dźwigać walizkę po schodach. Gdy znaleźli się przy drzwiach mieszkania, Maxi otworzył drzwi, po czym grzecznie wpuścił dziewczyne jako pierwszą.
- Rozgość się - uśmiechnął się do niej. Zoey od progu zauważyła kilka butelek po alkoholu, poczuła również nieprzyjemny zapach trunków i papierosów. Ściany były koloru białego, w niektórych fragmentach były popękane. Podłoga była położona, lekko zniszczonymi, brązowymi panelami. Na ścianie widniały wieszaki na kurtki, a pod nią, szafka na buty. Wychodząc z przedpokoju trafiła do salonu, ściany były koloru żółtego i wyglądały lepiej niż w holu. Na środku pomieszczenia rozłożone były śpiwory, a koło nich kilka drewnianych krzeseł i niewielki stolik, przy którym siedziały trzy osoby. Po chwili podszedł do nich Maxi.
- Więc tak... Zoey, ta blondynka to Stephie, chłopak obok to Diego, a ten po prawej, to Alex. - Zapoznał z nimi brunetkę, znajomi Maxiego mniej więcej wiedzieli, w jakim celu Zoey z nimi zamieszka.
Pomimo tego, że mieszkanie nie było piękne, to zielonooka dobrze dogadywała się ze współlokatorami, szczególnie z Maxim i Stephie. Diego ciągle próbował ją rozbierać wzrokiem, a Alex był bardzo cichy, tak jak ona. Po chwili dziewczyna poszła do łazienki. Musiała posiedzieć gdzieś chwilę sama, wiedziała, że jest na drugim końcu świata, wiedziała, że chcę znaleźć swojego ojca. Teraz już nie może się poddać, aczkolwiek cały czas ma przed oczami jej matkę, ten list, krew spływająca z jej ręki... Proszę Cię, nie postępuj tak, jak ja! Jesteś silna, w przeciwieństwie do mnie... Przypomniała sobie słowa Violetty, które dodawały jej wielkiej otuchy. Po chwili do pomieszczenia weszła Stephie.
- Hej... Dlaczego jesteś smutna? - Zapytała się, choć dobrze wiedziała, co jest tego powodem.
- Ja... - Na chwilę sama sobie przerwała. Jej głos wyrażał zawsze smutek. Był zawsze zachrypnięty, cichy, niski... - Boję się...
- Nie musisz się niczego bać! Tylko musisz na siebie uważać, to miasto nie jest bezpieczne, ale z nami dasz sobie radę... Słuchaj, już jest po północy, kładziemy się spać? - Zapytała, przytulając ją.
- T-tak... Tylko się odświeżę. - Powiedziała lekko się uśmiechając. Nie potrafiła ufać ludziom, ale czuła, że na Stephie można polegać. Kiedy blondynka wyszła, brunetka odkręciła ciepłą wodę, wyjęła z torby kosmetyki, wmasowała jabłkowy szampon w skórę głowy. Natomiast ciało umyła jagodowym żelem pod prysznic. Pianę spłukała, wytarła się ręcznikiem. Do spania ubrała lekko, przydużą, zieloną koszulką pożyczoną od Carmen  i czarne, krótkie, dresowe spodenki. Kiedy posprzątała po sobie łazienkę, poszła do salonu, gdzie już wszyscy spali, rozłożyła sobie na podłodze śpiwór, przykryła się kocem i zasnęła z myślą o jutrzejszym dniu. Ja chyba zwariowałam...


                                                                                                               !@#$%^^&^&*(

Nie bijcie, że nie dodałam rozdziału, ale mam dla Was One Shota! Tak, tak, wiem... Violetta nie żyje, nie ma Leonetty. To źle... Ale ten One Shot bardzo mi się podoba! (Doceńcie to, że skasował mi się w piątek w bloggerze i przepisywałam wszystko od nowa!) Mam nadzieję, że Wam też się spodoba! Jak zdążę, to dodam za godzinkę rozdział (Połowa już napisana.). Tak, więc nie bijcie za brak Leonetty w One Shocie.
Jeśli zerknąłeś/łaś na mojego bloga zostaw po sobie ślad. To mnie motywuje!

1 komentarz:

  1. Cudowny One shot, nie było Leónetty ale i tak jest cudny!
    Mam też nadzieje że dodasz dzisiaj rozdział bo nie mogę się doczekać!

    Pozdrawiam Sandra<33

    OdpowiedzUsuń